wtorek, 30 lipca 2013

Z brudnopisu emigranta, czyli jak się żyje w dwóch językach?

No właśnie, jak się żyje,  używając jednego mózgu, a języków dwóch? Oczywiście mam na myśli język jako mowę i sposób wyrażania naszych emocji, nie mówię o tym języku co sobie można boleśnie przygryźć lub zjeść lody za jego pomocą. Ten język od lizania lodów mamy sztuk jeden, ale za sprawą tego języka możemy porozumiewać się w wielu językach. Nadążacie, dobrze tłumaczę? Czy niepotrzebnie strzępię sobie język? No, ale wróćmy do pytania, jak się żyje? Ciekawie się żyje i wesoło się żyję.



Wiele razy przekonałam się, że mózg czasem nie nadąża za językiem. Przykładowo, rozmawiam przez wiele godzin tylko po angielsku, wychodzę z pracy, dzwoni telefon, widzę na wyświetlaczu, że to mama, ale jednak odzywam się po angielsku i nie dlatego, że przed własną rodzicielką chce zaszpanować jaka to wielka "angelka" ze mnie. To z winy mózgu, który nie zdążył się przestawić na drugi tor. W drugą stronę to samo. Rozmawiamy ze Sznupkiem przez telefon, oczywiście po polsku, konczę rozmowę i w tym momencie koleżanka Szkotka puka mnie w ramię z  zapytaniem czy mam długopis, a ja jej automatycznie odpowiadam po polsku -"tak, mam", Znów mózg nie wyrobił na zakręciei i nie nadążył za językiem.



Zauważyłam też, że mózg uśpił funkcję "rozwój" w stosunku do języka, którego używam rzadziej. Zwyczajnie nie uczę się nowych słów po polsku, niby tam gdzieś są, ale jak ich potrzebuje, to ganiam jak głupia po tym mózgu i szukam w każdym zakamarku. Przykładem pierwszym z brzegu jest choćby kurkuma. Przyprawa, którą poznałam mieszkając już w Wielkiej Brytanii. Dla mnie to jest i będzie turmeric.To, że turmeric jest kurkumą dowiedziałam się dopiero jak zaczęłam zamieszczać przepisy na blogu. Wyobraźcie sobie, że za każdym razem muszę sprawdzać w "google" jak ten cholerny turmeric jest po polsku.



Zauważyłam też, że jak mózg jest zmęczony, rozkojarzony czy zwyczajnie śpiący to zaczyna zwalniać obroty, a wraz z nim zwalnia język. Łapię się na tym, że zaczynam mówić po angielsku wolniej i potrzebuje czasu, aby wyrazić to co myślę. Mózg potrafi też się obrazić, miałam takie momenty w życiu, że mój angielski się uwsteczniał, tak na parę dni, albo nawet i  na cały tydzień. Uwsteczniał się na tyle, że gadać mi się z nikim nie chciało. Nie wiem jaki jest powód, ot przychodzi samo i odchodzi samo. Takie mózgowe fochy.  



Skoro mózg ma fochy, to ja sobie mogę z niego robić żarty. Chcecie sobie zażartować z własnego mózgu? Wystarczy wziąć angielskojęzyczną książkę lub gazetę i przeczytać tekst, który ma się przed sobą, po polsku. Wychodzi z tego jeden wielki niegramatyczny bełkot. Wiele razy próbowałam przeczytać coś Sznupkowi i nie dało rady, musiałam czytać po angielsku, lub robić streszczenie odrywając oczy od tekstu.



Mawiają, że w nocy mózg odpoczywa, ale nie mózg niespokojnej emigrantki. Czasami śnię po angielsku, czasami po polsku, a dla urozmaicenia, w śnie, Sznupek do mnie mówi po angielsku, a koleżanka Szkotka po polsku. Śni mi się moje rodzinne miasto, ulice, budynki, kawiarnie, wszystko polskie, jednak po chwili wsiadam do taksówki typowo szkockiej i podaje taksówkarzowi adres domowy. Nie powiem, całkiem mi się takie sny podobają, odjechane jak filmy Tarantino.



Najbardziej jednak nie lubię jak mózg dostaje zaćmienia, czy też pomroczności jasnej. Nagle w środku zdania milknę, bo mi słowo uleciało w moim ojczystym języku i  to takie słowo, które jest kluczowe w zdaniu i nie da się kontynuować rozmowy bez tego jednego słowa. Zazwyczaj zaćmienie trwa parę sekund i mózg się reflektuje, że narozrabiał i wrzuca mi na język pierwsze słowo z brzegu, albo jakiś skrawek właściwego. Przykład choćby z dnia dzisiejszego:

  • Widzisz Sznupek, interes mu nie wyszedł
  • A bo to Sznupcia takie teraz niepewne czasy
  • Może i tak, ale do interesów to trzeba mieć....mieć...
  • Co trzeba mieć?
  • No trzeba mieć tą, tą, no tą.....
  • No wyduś z siebie Sznupciu
  • bo do interesów trzeba mieć......trzeba mieć CYKAŁKE!!!
  • Cykałke?
  • No cykałkę!
  • Sznupcia, a może tak SMYKAŁKĘ?

Pewnie trochę was zanudziłam tymi wywodami, ale musiałam to sobie gdzieś spisać, żeby za następne 10 lat sprawdzić, jak ten mój mózg sobie  radzi z dwoma językami, bo to, że radzić sobie musi, to jest pewne.Taki już los mojego mózgu, że musi "robić" na dwa języki.




Nie wierzcie w żadne bajki, że po "nastu" latach na emigracji można zapomnieć ojczystego języka. Nie ma takiej możliwości! Kto się na bajkach Brzechwy wychował, kto przebrnął przez "Dziady" Mickiewicza, kto zaczytywał się w "Trylogii" Sienkiewicza i uczył się Trenów Kochanowskiego na pamięć, nie ma prawa języka w gębie zapomnieć i basta!

           

           
  

piątek, 26 lipca 2013

Białe fartuchy, chwasty po pachy, palmy z Dubaju, nieudane naleśniki, czyli lata ciąg dalszy w Szkocji

Wielkimi krokami zbliża się półmetek szkockiego lata i jak dotąd jest to najpiękniejsze lato, jakie moje emigranckie oczy widziały. Pomału zaczynam wierzyć naszym politykom, że Niepodległa Szkocja będzie niczym drugi Dubaj, no i proszę! Referendum się jeszcze nie odbyło, a my już możemy palmy sadzić w tym klimacie.



Szkoci cieszą się jak dzieci, w całym mieście zostały wykupione wszystkie baseny ogrodowe i inne wodne gadżety, a żeby dostać węgiel do grilla to trzeba się trochę najeździć po stacjach paliw. Trawy nam pożółkły, a chwasty wystrzeliły w górę. Wszędzie gdzie nie spojrzysz pół metrowe chwasty. Szkoci za bardzo nie wiedzą co z tym robić, bo chwastów nigdy nie rwali, częste deszcze raczej nie sprzyjały ich wzrostowi. Mnie się to podoba, bo bardzo kolorowo się zrobiło i tak jakoś wiejsko sielsko, niemal anielsko. Wreszcie wszędzie widać dzieciaki, grają w piłkę, jeżdzą na rowerach, wrotkach, leża na trawie i chowają się w chwastach, kąpią sie w kanałach. Jednym słowem jest pięknie!



Pięknie i gorąco, gorąco szczególnie u mnie w pracy, wielki budynek, wystawiony na słońce jak piramida w Egipcie. A w tym wielkim budynku wielkie okna, które się nie otwierają, ze względów bezpieczeństwa można je jedynie uchylić na szerokość dłoni. Mówiąc krótko, pływamy we własnym pocie.
Do tego nasze uniformy jakoś strasznie się do nas lepią, aczkolwiek nie z miłości. No właśnie słów kilka o uniformach w Brytyjskiej Służbie Zdrowia, czyli w NHS.



W 2007 roku białe fartuchy zostały oficjalnie wycofane we wszystkich placówkach służby zdrowia. Okazało się, że fartuchy są nośnikiem zarazków, a długie rękawy przeszkadzają w dokładnym umyciu rąk, aż po łokcie. Nie rozumiem dlaczego nie zaczęli zwyczajnie szyć fartuchów z krótkimi rękawami? Logiczne, prawda? Parę dni temu byłą spora debata na ten temat, że może jednak to był zły pomysł, że jednak lepiej z powrotem ubrać lekarzy w białe fartuchy. Przecież taki biały fartuch dodawał prestiżu i był swego rodzaju wizytówką. Teraz lekarze ubierają się jak chcą i choć przyjęło się, że chodzą w koszulach i spodniach garniturowych, to jednak obowiązku nie ma. A skoro nie ma obowiązku, to młode pokolenie lekarzy różnie do tego podchodzi. Ja sama czasem mam problem z rozpoznaniem lekarza, a co dopiero przykuty do łóżka pacjent.



Drugi świetny pomysł to jednolite uniformy dla wszystkich pozostałych pracowników szpitala, bo przecież wszyscy jesteśmy tacy sami i nikt nie jest lepszy, a różni nas tylko odcień błękitu lub zieleni. Ja mam w nosie równość, wolność i swobodę jak 10 razy dziennie muszę tłumaczyć pacjentom, że nie przyszłam do nich, aby zrobić im zastrzyk, wymienić kaczkę, czy zabrać na prześwietlenie i Pani Basia tez im nie może zmienić opatrunku, bo ona tu tylko sprząta, a ten młody człowiek w bojówkach i sandałach w kropki, co zawzięcie maluje jakieś strzałki na chorym kolanie to nie awangardowy mistrz tatuażu, a wysokiej klasy chirurg, który będzie wstawiał protezę. No mówię Wam, czasami to mam wrażenie, że w cyrku pracuje.


    
A wracając do młodych lekarzy. Po pierwsze, to ja nie mam pojęcia, kiedy oni się zdążyli na tych lekarzy wykształcić, skoro wyglądają na maksymalnie 20-21 lat. Po drugie, kiedy oni mieli czas na naukę, skoro widać, że pół życia spędzili na siłowni, a drugie pół w salonie fryzjerskim. Oglądaliście "Ostry Dyżur"? No to wyobraźcie sobie, że George Clooney to jakaś popierdółka przy tych młodych lekarzach, których mijam na korytarzach. Jeszcze jak idzie jeden, to jakoś daje radę i potrafię się opanować, ale jak już idzie pięciu albo sześciu to mnie się samoiście szczęka osuwa na same cycki i rumieniec rzuca po samo czoło. Ledwie ich wyminę, a już się zataczam i muszę się jakiś drzwi, okna, parapetu łapać, żeby nie zemdleć. Więc może niech oni zaczną nosić te białe fartuchy to trochę stracą na atrakcyjności, a ja oddech odzyskam i serce oszczędze.



Wiadomo, ze jak gorąco, to i w kuchni się nie chce stać przy garach i ostatnio wzięło mnie na smażenie naleśników, ale nie tych małych amerykańskich, tylko naszych polskich, na słodko i na ostro. Chętnie bym się z Wami przepisem jakimś podzieliła, ale niestety moje naleśniki nie nadają się do pokazania. W smaku jak to naleśnik, nie najgorszy, ale z wyglądu to podobny do niczego. Przerabiałam różne sposoby i różne przepisy, ale i tak nie potrafię usmażyć pięknego cienkiego naleśnika. Moja babcia to potrafi smażyć naleśniki! Jej naleśniki są rewelacyjne same w sobie! Cieniutkie jak płatki róży, chrupiące przy końcach i każdy jeden ma piękne brązowe plamki, a smakują jak przypiekane wafelki. Chociaż nie jestem wielka miłośniczką naleśników, to babcine musiałam zjeść przynajmniej dwa. Jak tylko babcia wyciągała patelnie to wszystkie wnuki z talerzami w kolejkę się ustawiały, takie to dobre naleśniki. Kiedyś nawet poprosiłam babcie  o przepis i powiem Wam, że fortuny na książce kucharskiej to babcia nie zbije.  

  • Najlepiej dziecko, żebyś miała patelnie od Cygana
  • patelnia musi być porządnie rozgrzana, ale nie za bardzo bo przypalisz
  • za dużo tłuszczu nie dawaj, ale za mało też nie może być bo się będą rwały
  • ciasto, no wiesz tak na oko, nie za gęste, ale i nie za rzadkie  
No i gdzie ja mam w tej Szkocji znaleźć Cygana? Krótko mówiąc, naleśniki wychodzą albo nie, kwestia talentu, nie przepisu. Ja to ogólnie nie mam talentu do wszelkich ciast i tych naleśnikowych chyba też. Bo to trzeba mieć zwinne ręce, a ja mam jakieś takie niegramotne. To znaczy dłonie jak dłonie, ale palce jakieś takie krótkie i paznokietki małe. Takie małe, że jeden lakier do paznokci starcza mi na 10 lat. Sznupek mówi, że przesadzam i nic dziwnego w moich palcach nie widzi, ale on znów słabo widzi, więc trudno mu wierzyć. Siostra może poświadczyć, zawsze się śmieje z moich kołkowatych palców. Na dole to samo. Stopa wielka, paluszki malutkie, się dziwie, że się nie przewracam jak stoję, przecież przyczepności brak. Pewnie na stare lata zaczne się kiwać. Przez te małe paluszki to ani na drutach nie potrafię robić, bo mo oczka spadaja z szybkością wodospadu, ani szydełkować nie potrafię, kariera organisty w kościele też mi nie grozi. Mówię Wam, ciężko się żyje z małymi paluszkami.

    

I skoro już jesteśmy przy naleśnikach, to chciałam złożyć najserdeczniejsze życzenia imieninowe Mistrzyni Cygańskiej Patelni - mojej Babci Ani i wszystkim Annom, Anulom i Anusiom, które zaglądają do sznupkowego bloga. Najlepszego Kochane Dziewczyny!






                                                  

wtorek, 23 lipca 2013

Jak będzie miało na imię Królewskie Dziecko i co się stanie ze szkockim niezbędnikiem?

No to nam się powiększyła Rodzina Królewska! Jest chłopiec, urodził się 22 lipca i ważył 3800g. Jak na razie nie wiadomo jakie imię wybrali rodzice dla przyszłego Króla. Wiemy tylko tyle, że maleństwo należy tytułować Jego Królewska Wysokość, Książę z Cambridge.



Wybór imienia nie jest taki prosty i zapewne ciężka to decyzja dla rodziców przyszłego króla. Imiona muszą być przynajmniej trzy, a najlepiej cztery, muszą być czysto brytyjskie i dostojne, jedno z imion musi być koniecznie "po" dziadkach, lub pradziadkach. Jak widać wybór trudny i skomplikowany. Ciężkie życie mają ci arystokraci.





Księciuniu urodził się w tym samym szpitalu, co jego tata Will i wujek Harry. Teraz można powiedzieć, że stało się to jakby królewską tradycją, którą zapoczątkowała Księżna Diana. Możecie wierzyć lub nie, ale do 1980  roku każdy członek rodziny królewskiej rodził się w zaciszu pałacowych komnat. Kiedyś czytałam, że Krolowa Elka przyszła na świat w łazience prywatnego domu w Mayfair należącego do rodziny.  



Paparazzi z całego świata w wielkim upale czekali z zapartym tchem na pojawienie się posłańca w drzwiach londyńskiego szpitala.



Posłaniec przekazał kopertę kierowcy, który pognał do Pałacu Buckingham, aby przekazać dobre wieści Królowej. Pod Pałacem tłumy czekały na wywieszenie biuletynu oznajmiającego szczegóły dotyczące wagi, płci i godziny narodzin.







Jak widać wszystko odbyło się wedle zasad, no może nie wszystko. Kiedyś przy narodzinach przyszłych królów musieli być obecni świadkowie, w osobie kronikarza i urzędnika królewskiego, którzy poświadczali, że dziecko wyszło z łona matki, mieli tez za zadanie dopilnować, aby nikt dziecka nie podmienił. Nie wiem, czy Kasia byłaby zadowolona z dodatkowego towarzystwa na sali porodowej.








Brytyjczycy się cieszą, świat bije pokłony i barwi się na niebiesko, rodzice odpoczywają, a dziecko? A dziecko ma w nosie całe zamieszanie i pewnie moczy kolejnego pampersa.......po królewsku albo i nie! Któż to wie?









To tyle wiadomości na dzisiaj ze słonecznej wyspy. Pozdrawiam gorąco i kłaniam się nisko.

Wasza Królewna Sznupcia

:)          


P.S. Niestety mam też smutną wiadomość dla czytelników "Sznupkowie w podróży życia", a w szczególności dla uczestników konkursu. Nikomu nie udało się odgadnąć płci i daty urodzin małego księcia. Jednak tak nam się spodobało konkursowanie, że postanowiliśmy w najbliższym czasie zorganizować następny konkurs z podwójnymi nagrodami. A więc cierpliwie czekajcie i zaglądajcie często, aby nie ominęła Was okazja do zdobycia nagrody - "szkockiego niezbędnika"

P.P.S. Zdjęcia nie są moją własnością i zostały zapożyczone z tej strony KLIKU KLIKU

       

piątek, 19 lipca 2013

Czego domagają się pingwiny w ZOO, czyli potrawka z dorsza

Księżna Katarzyna nie spieszy się z porodem, doprowadzając paparazzi do białej gorączki i to dosłownie. Wyobraźcie sobie jak muszę się męczyć w tym upale, biegając za każdą karetką w mieście? A upał jest niemiłosierny, ludziska mdleją, listonosze odmawiają pracy w tak ekstremalnych warunkach, pingwiny w londyńskim ZOO domagają się więcej mrożonej ryby. U nas w Szkocji nie jest tak źle, temperatura utrzymuje się w granicy 27C, czyli mamy lato idealne. A jaka pogoda u Was? Kto ma najgorzej tego lata?



Co tu robić w tak gorący dzień, aby uprzyjemnić sobie oczekiwanie na Królewskie Dziecko? To może rybkę? Macie ochotę? Nawet jak nie macie, to Was poczęstuje, a co tak sami będziemy ze Sznupkiem jeść.
Od pewnego czasu staram się jeść rybę przynajmniej trzy razy w tygodniu. Gdybym za każdym razem kupowała świeżą drogą rybę, to poszłabym z torbami bardzo szybko. Więc kupuje mrożone ryby w filetach. Mają swoje własciwości, ale po rozmrożeniu wyglądają "bidnie" i zawsze mam problem co z nich wyczarować. Dzisiaj z takiego mrożonego dorsza będzie bardzo smaczna potrawka. Początkowo miałam ugotować do tego ryż, ale przypomniał mi się smak ziemniaków jakie jadłam w Marrakeszu i już wiedziałam, że ryż będzie musiał poczekać na lepsze czasy.

Potrawka z dorsza



środa, 10 lipca 2013

Wybuchowa mieszanka, czyli ile kosztuje gaz w Szkocji?

Zdarzyła Wam się kiedyś taka sytuacja, że robicie komuś awanturę z wielką zajadłością, będąc pewnym swoich racji, machacie rękoma, łapiecie się za głowę, przewracacie oczami, marszczeniem brwi wyrażacie powagę sytuacji? I nagle BUUUM ! Zaczyna wam świtać w głowie, że może jednak nie macie racji, może ta osoba niewinna jest i zaczynacie panicznie szukać sposobu, jak się z tej ciemnej uliczki, zwanej awanturą, wycofać. Ja oczywiście wycofałam się najlepiej jak umiałam, czyli wydałam z siebie jęk rozpaczy, machnęłam ręką, zrobiłam usta w dzióbek i się obraziłam. Teraz siedzę i zastanawiam się jak to odkręcić? Chyba pójdę i się przytulę niedbale. Aaaa, pewnie ciekawi jesteście co było powodem tak wielkiej awantury? Powodem był talerz, zielony nieumyty talerz, który zalegał w zlewie. Niestety zapomniało mi się, że sama go tam wstawiłam i nie umyłam.



To nie wszytkie atrakcje dzisiejszego dnia. Dostałam list od British Gas, mojego dostawcy prądu i gazu, a raczej od działu windykacyjnego, że zalegam z zapłatą na kwotę....ooo i tu musiałam usiąść, bo mnie coś w gardle ścisnęło niemiłosiernie, sami zobaczcie.

                
    Tak, tak dobrze widzicie. Pismo mówi, że zalegamy z płatnościami na kwotę ponad 1000 funtów (5000zł). W Wielkiej Brytanii tak jest, że wszystko załatwia się przez telefon, nie ma czegoś takiego jak biuro obsługi klienta gdzieś na mieście. Dzwonię więc do tych windykatorów i pytam się co to jest, za jaki okres i z jakiej przyczyny? Już normalnie biednego sąsiada podejrzewałam, ze mi się pod skrzynkę podłączył. Pan windykator za dużo mi nie powiedział, bo on ma zlecenie na odebranie całej kwoty i jak nie zapłacę całości do przyszłego tygodnia, to przyjdą i wymontują mi licznik i zamienią na taki ładowany na kartę lub "dongla". Taki licznik wygląda tak, że idzie konsument na Pocztę ładuje takiego "dongla" za 10 funtów i później tego "dongla" wkłada w licznik i ma się prąd czy gaz do wyczerpania środków. Wszystko pięknie, ale z jakiej racji?
Tłumaczę panu, że jaz niczym nie zalegam, że mam rachunek do uregulowania 176 funtów, ale termin jest do 12 lipca. A Pan swoje - przyjdziemy i wymontujemy, przyjdziemy i wymontujemy - jak papuga w klatce!
Udało mi się od Pana wycisnąć numer do księgowości (pewnie w Indiach)  z nadzieją, że tam ktoś bardziej rozgarnięty siedzi. Tym razem trafiłam na Panią, Pani całkiem przyjemna z głosu. 

- No mówię Pani, że ta kwota to się z powietrza wzięła
- Sprawdzę, proszę poczekać

I tu się zaczął koncert na dwie klawiatury i cztery myszki. Klikanie odchodziło tam jak burza.Klik klik klik klik klik.....klik klik....klik! Też wam się to zdarza? Dzwonicie w celu uzyskania informacji, to osoba po drugiej stronie zaczyna walić w klawiaturę jakby w jakiś trans wpadła? Mnie się wydaje, że ona tak jednym palcem stuka, a w miedzyczasie dojada kanapkę i herbatą zapija i tylko udaje, ze tak zawzięcie pracuje. No dobra, nie czepiam się, najważniejsze, żeby z tego klikania jakieś konkrety wyszły.  

- A to są proszę Pani zaległości za 2004 rok
- 2004?!?!? I tak nagle się wam przypomniało? Przecież ja nawet nie mieszkałam wtedy w Szkocji.
- Proszę poczekać...

Tym razem Pani postanowiła urozmaić mi czas skoczną muzyczką. W sumie to już się domyślałam, że z jakiegoś powodu chcieli mnie obciążyć zaległościami poprzedniego właściciela mieszkania. Na szczęście umowy z dostawcami prądu czy gazu są na "nazwisko"a nie na "adres" i zaległości poprzednich lokatorów mnie nie interesują. Po odsłuchaniu melodyjki przynajmniej z trzydzieści razy, Pani do mnie przemówiła i przysięgam, że słyszałam jak przełyka ostatni kęs kanapki. Tak jak myślałam, zaległości nie moje, tylko poprzedniego właściciela zostały omyłkowo przypisane do mojego konta. Pani bardzo mnie przeprosiła, poprawki w komputerze naniosła i podziękowała za cierpliwość i zrozumienie. Mnie kamień z serca spadł, bo perspektywa siedzenia przy świecach bez prądu jakoś nie nastrajała mnie romantycznie. Chociaż może jakby tego prądu ni ebyło już dzisiaj , to nie zauważyłabym tego cholernego talerza w zlewie. I tak źle, i tak niedobrze. I tak oto nam minął kolejny gorący dzień w Szkocji. A co tam ciekawego słychać u Was?





                 

      

niedziela, 7 lipca 2013

Co tam słychac w Pałacu, czyli ciemne interesy Królowej Elki

No to nastał okres oczekiwania w Królestwie Brytyjskim, lada moment będziemy na świecie witać Królewskie Dziecko, pierwszego prawnuka lub prawnuczkę Królowej Elki. Paparazzi z całego świat polerują swoje obiektywy i zajmują wygodne pozycje pod szpitalem St Mary's w Londynie, gdzie Księżna Kaśka planuje wydać na świat najbardziej wyczekiwane dziecko w Wielkiej Brytanii, prawdopodobnie około 15 lipca. Po niefortunnych i nerwowych początkach ciąży o których możecie poczytać TUTAJ KLIKNIJ  w Królestwie nastała cisza i błogie lenistwo. Nawet mój ulubieniec Księciunio Harry jakby się trochę ustatkował, nie rozbiera się do naga w Las Vegas, nie parodiuje Hitlera i nie szaleje po nocnych klubach.Zmężniał i nabrał ogłady. Już sobie wyobrażam tą zbiorową panikę i krzyk jajników jak Harry postanowi się ożenić. Ehhh gdybym była 20 lat młodsza i 20 kg lżejsza, inne nie miałyby szans....


     

piątek, 5 lipca 2013

Szpinakowe zawijance z cytrynowym kurczakiem, czyli coś na ciepło i na zimno

My tu gadu gadu o przyjemnościach, arbuzach i Polsacie, a w brzuchach burczy. Znów mi coś w życiu wyszło, a raczej w kuchni, więc się z wami dzielę przepisem. No dobra, nie będę już się przechwalać. Zapraszam i życzę smacznego

Szpinakowe zawijańce z cytrynowym kurczakiem



Składniki (6 osób)

6 dużych tortilli lub cienkich naleśników domowej roboty

500g świeżego szpinaku
250g pieczarek
150g sera feta
6 ząbków czosnku
masło
mleko
cukier

3 duże piersi z kurczaka
4 łyżki miodu
mrożona cytryna
chlust oliwy
kurkuma
kmin rzymski
płatki chili
sól



Zaczynamy od przygotowania mięsa, tak gdzieś 2-3 godziny przed smażeniem. Piersi z kurczaka tniemy w podłużne plastry. Posypujemy mięso płatkami chili, według upodobań, ale powinno być dość ostro oraz startą cytryną, ja starłam tak około 2 łyżek. Dalej dodajemy szczyptę kminu rzymskiego, nie za dużo, tak aby tylko podkreślić smak, a kurkumą podkreślimy kolor i połaskoczemy naszą wątrobę, czyli tez dodajemy szczyptę lub dwie. Solimy i polewamy oliwą i miodem - ja dodałam 4 łyżki. Masujemy, mieszamy i do lodówki chowamy.



Na rozgrzaną patelnie wrzucamy łyżkę masła i cienko pokrojone pieczarki, zasmażamy porządnie. Zmniejszamy gaz i dodajemy kolejna łyżkę masła i pokrojony w drobne płatki czosnek, podsypujemy płaską łyżką cukru i dusimy na wolnym ogniu przez następne 5 minut. Dodajemy szpinak, ja dodaje w całości, nie obrywam ogonków, nie chcę wyrzucać to co najlepsze w liściu.Mieszamy dokładnie z pieczarkami, jak się nam juz szpinak zeszkli, podlewamy mlekiem, tak około 1/4 szklanki i dusimy pod przykryciem. Jak szpinak będzie gotowy, a mleko praktycznie odparuje, to zwiększamy gaz, kruszymy ser feta i dodajemy do szpinaku i pieczarek. Mieszamy parę razy i już gotowe.




Mięso smażymy, grillujemy lub pieczemy, według uznania. Podgrzewamy tortille w piekarniku lub na patelni. Smarujemy tortille/naleśnika szpinakiem, układamy na to kawałki mięsa i zawijamy tak jak lubimy. Gotowe!
Podajemy oczywiście na ciepło, a to co zostanie zawijamy w folie i chowamy na "potem". Do dzisiaj nie możemy się ze Sznupkiem zdecydować, czy lepsze zawijańce na ciepło, czy na zimno:)



Miłego i smacznego weekendu życzymy.            

czwartek, 4 lipca 2013

Jak jeść arbuza i się nie ufaflunić? I dlaczego nie wolno połykać pestek?



No właśnie jak jeść? Arbuzy uwielbiam od dziecka. Pamiętam jak zawsze czekałam na sezon arbuzowy w Polsce, który zaczynał się jakoś z końcem lipca. Pierwsza ustawiałam się w kolejkę jak tylko zobaczyłam, że w warzywniaku pojawiły się skrzynki z tymi olbrzymami. Taki plaster zimnego arbuza smakował lepiej niż czekoladowe lody. Jedynie, co mnie denerwuje w arbuzie to lejący się po brodzie sok i pestki. Po pierwsze jest ich dużo, po drugie są straszne śliskie, małe i ciężko je w dłoń uchwycić. Po trzecie, przez pestki miałam kiedyś koszmary. Chociaż nie wiem, czy przez pestki, czy raczej przez mojego osobistego rodziciela. Zawsze mnie tata pouczał, "usuń wszystkie pestki", "jedzenie pestek jest niezdrowe", "jak połkniesz pestkę, to ci w brzuchu urośnie wielki arbuz i pękniesz". No i pewnego dnia stała się tragedia, połknęłam pestkę! Co ja się nagłowiłam, żeby tę pestkę oddać z powrotem, no żadną stroną nie chciała wyjść, a raczej wypaść. Uwierzcie, próbowałam z całych sił. No nic, pomyślałam, przyszło mi pęknąć. Pół nocy nie spałam, cały czas się po brzuchu macałam i sprawdzałam, czy już ten arbuz wyrósł. Jakoś nie urósł do dzisiaj, choć zdarzyło mi się od tego czasu połknąć jakieś tysiąc dwieście dwadzieścia arbuzowych pestek. Postanowiłam, że już trzeci raz nie dam się tak nabrać. Tak, tak, nie pomyliłam się, napisałam "trzeci raz", bo w między czasie dałam się nabrać drugi raz. Tym razem z pestkami od czereśni. Mówi do mnie tata - a co ty robisz, pestki połykasz od czereśni? Przecież jak te pestki puszczą pędy, to ci drzewo urośnie w żołądku, gałęzie wyjdą ci nosem i w szkole będa mieli ubaw. No i co? No i zaś nieprzespana noc!


Najbardziej smakowały mi arbuzy w Azji. Czułam się tam jak w swoim własnym arbuzowym raju. Arbuz w kawałkach, arbuz na patyku, sok z arbuza, sałatka z arbuza, koktajl arbuzowy. Na samo wspomnienie łezka w oku mi się kręci. Tak mi smakowały , że karniąc słonie w Chiang Mai w Tajlandii , wyjadałam im arbuzy z koszyka. No wiem, wstyd straszny, ale przysięgam, nikt nie widział, zanim sięgnełam po arbuza to się dobrze rozejrzałam. Słonie się trochę irytowały i  trąbą mnie za rękę ciągały, ale one przecież nikomu nie zdradzą naszej tajemnicy. Na swoje usprawiedliwienie tylko dodam, że takich soczystych, poręcznych i barwnych arbuzów to ja w życiu nie widziałam i smakowały o wiele lepiej niż te pokrzywy, które wyjadałam kaczkom w dzieciństwie.


No ale, wróćmy do meritum sprawy, jak zjeść arbuza i się nie ubrudzić? Chociaż doświadczenie w jedzeniu arbuza mam ogromne, to nadal nie wiem jak to zrobić, żeby się nie uciapać arbuzowym sokiem po same pachy, o cyckach nie wspomnę. Wiem, wiem, powiecie, że można pokroić w kostkę i jeść widelcem z miseczki, ale to nie to! Ja lubię obgryzać arbuza do skórki, aż do zielonego. Już sama nie wiem, czy to trzeba najpierw gryźć, a później wsysać soki, czy może na odwrót? A co z pestkami? Zjadacie czy wyrzucacie? Tylko Was proszę, nie mówcie mi, że od pestek rosną arbuzy w brzuchu, bo nie uwierzę. Ja tam z grubsza patroszę, trochę zjadam,  trochę chowam na "potem" między cyckami, a raczej one same się tam chowają, jakby lepszego miejsca nie znały.
Liczę na Was Kochani, jak jeść arbuza, żeby się nie ufaflunić? Sznupka nie mam co pytać, bo on arbuzów  nie lubi, twierdzi, ze to sama woda i jeszcze się lepi, a wszystko co się lepi jest dla niego bleee i fujjj. Sznupek nawet kurczaka w KFC je za pomocą noża i widelca, a czekoladki przez papierek. Serio!                    

wtorek, 2 lipca 2013

Z brudnopisu emigranta, czyli jak się miewa Polonia na Wyspach Brytyjskich

Zadzwonili do mnie z jednego oddziału, że potrzebują tłumacza, bo lekarz nie może zrobić konsultacji z pacjentem, czy mogłabym im pomóc. Mogę pomóc, czemu nie, zawsze to jakieś urozmaicenie i odskocznia. Wchodzę, do pokoju, w którym czeka lekarz, pielęgniarka i naburmuszony pacjent. Naburmuszony, bo pewnie boli coś biedaka - pomyślałam sobie

- Dzień Dobry - powiedziałam z uśmiechem
- Noooo kuurwa nareszcie ktoś mówi po polsku! Dzień Dobry!
- Niech tu Pani ze mną zostanie, bo ja tym konowałom nie wierze!

Po paru dniach znów podobna sytuacja. Wchodzę do pokoju, a tam kolejny naburmuszony próbuje dogadać się z sympatycznym pielęgniarzem za pomocą pisma obrazkowego.

- Dzień Dobry
- Niech mu Pani powie, żeby mi dał tą tabletkę co wczoraj, tą niebieską, bo on jakiś niekumaty
- Tych niebieskich Pan nie dostanie, bo są za mocne
- Ale mnie boli!
- No niestety po takiej operacji musi trochę poboleć
- A Pani to tu długo?
- No długo, a Pan?
- 6 lat będzie w grudniu


************ 


W Wielkiej Brytanii możemy wyróżnić trzy grupy polskich emigrantów, trzy grupy Polonusów

  • Stara Polonia (powojenna i solidarnościowa)  
  • Młoda Polonia ( około unijna) 
  • Polonia Polsatu ( roszczeniowa)
Stara Polonia zawsze miała bardzo dobrą opinię wśród Brytyjczyków, zawsze traktowana z szacunkiem, a polscy żołnierze wręcz z uwielbieniem ze strony Pań. Polonia z kawałkiem historii i swoim miejscem wśród elit. Dbająca o tradycje i lubiąca spotykać się w klubach i na licznych imprezach. Bardzo dobrze wykształcona i mocno związana z lokalną społecznością. 

- Skąd jesteś kochaniutka? - zapytała mnie starsza Pani
- z Polski
- Moja siostra wyszła za mąż za polskiego żołnierza, bardzo przystojny mężczyzna , poznała go na potańcówce w klubie Rotary
- Pewnie ten mundur tak zauroczył Pani siostrę
- Nie tylko Kochaniutka, jak on tańczył, jak się poruszał, a jak pięknie mówił, wszystkie się w nim kochałyśmy  


- Skąd jesteś Sznupcia? - zapytała mnie koleżanka z pracy
- Z Polski
- Mój tata jest Polakiem, ale nie znam go za dobrze, widzieliśmy się tylko parę razy
- Twój tata mieszka w Anglii
- Mój tata poznał mamę w czasie wojny, zakochali się i pobrali. Mama opowiadała, że w swoim mundurze wyglądał jak książę z bajki.
- I co się stało?
- Jak miałam 3 lata wyjechał do Polski, bo bardzo tęsknił za Krakowem, za rodziną
- A mama nie chciała jechać?
- Nie wiem czy tata chciał, aby jechała...

***********


Polonia Powojenna zwana też "polityczną" nie integruje się z Młodą Polonią, jest bardzo zamkniętym kręgiem, podobno dużo tam miedzy nimi zawiści i rywalizacji, politycznych potyczek. Różnica pokoleń i inne postrzeganie patriotyzmu powoduje, że jesteśmy raczej sobie obcy. Oni mają żal, ze nie chcemy gromadzić się przy polskich klubach, ale w dobie tanich biletów lotniczych i  bezwizowych podróży  nie mamy już potrzeby budowania małej Polski na terenie Wielkiej Brytanii. Mimo, że jesteśmy jakby w stanie zimnej wojny, to uważam, że należy im się szacunek i podziękowanie za wypracowanie tak dobrej opinii, która kiedyś tam, niejednemu z nas, pomogła w znalezieniu pracy.


************

Młoda Polonia to Ja ! To Sznupek, to tysiące Polaków, którzy przyjechali tu żeby żyć, zarabiać, spełniać marzenia, wychowywać dzieci lub zakładać rodziny. Dla Młodej Polonii wyjazd na Wyspy był szansą na lepsze jutro, na ciekawsze życie i nowe doświadczenia. Młody Polonus pracuje jako budowlaniec, pomywacz, krawiec, sprzedawca, fryzjer, recepcjonista, dyrektor zakładu pogrzebowego. Wielu z nas uczy się angielskiego w "koledżach", studiuje matematykę w Oxfordzie, lub filozofię w Birmingham, robi projekty w Londynie, hoduje owce w Cotswold, liczy funty w banku szkockim. Po pracy chodzi do kina, do teatru, na koncerty, prowadza dzieci na judo, zajęcia z baletu lub ogląda nudne angielskie seriale na BBC. Ma znajomych wśród Anglików, Węgrów czy Hawajczyków. Zwiedza szkockie zamki i walijskie wzgórza. Młoda Polonuska chodzi do kosmetyczki , na basem, tańczy flamenco, wyróżnia się urodą i elegancją. Młoda Polonia jest szczęśliwa, spełniona i  kupuje domy z ogródkiem na kredyt, wyjeżdża na egzotyczne wakacje. Nie czuje się dyskryminowana i wykorzystywana. Nie uważa, ze wszystko co polskie jest najlepsze, a co brytyjskie najgorsze. Młoda Polonia czuje się spełniona, dowartościowana i najzwyczajniej szczęśliwa na Wyspach u Królowej Elki. 

************


Polonia Polsatu to odłam Młodej Polonii, to właśnie ci naburmuszeni, obrażeni na kraj w którym przyszło im żyć. Wymagają wiele nie dając z siebie nic. Dwa dni po przyjeździe dokładnie wiedzą ile przysługuje im zasiłków i gdzie złożyć podanie o mieszkanie z urzędu oraz w którym miejscu zawiesić antenę satelitarną Polsatu, żeby mieć lepszy sygnał . Po 8 latach nadal nie potrafią wysłowić się po angielsku, mieszkają w kraju, którego tak na prawdę nie znają, wciąż tkwią w tej samej znienawidzonej pracy, obwiniając o to cały świat, tylko nie siebie. Jedyną gazetę jaką mieli przez te 8 lat w dłoni to gazetka z Lidla i przeterminowana "Przyjaciółka" przywieziona z Polski. Przynajmniej dwa razy zmienili pakiet Polsatu, ani razu nie obejrzeli wiadomości na BBC1.  
Czują się dyskryminowani i wykorzystywani, pokrzywdzeni prze życie. Jedyną rozrywką jest siedzenie przed telewizorem z tanim piwem w dłoni , grupowe zakupy w markecie w sobotę i wyjście do kościoła w niedzielę. Krytykują Brytyjczyków, choć ich znajomość nie wychodzi po za "hello". Naśmiewają się z brytyjskiej kuchni, choć ich doświadczenie kończy się na McDonaldzie i KFC. Narzekają na syf, bałagan i źle funkcjonujące mieszkania, a mieszkają w najgorszych dzielnicach, gdzie miasto umieszcza bezdomnych narkomanów, alkoholików i patologiczne rodziny. W takich dzielnicach wysyłają też swoje dzieci do szkól, a później się chwalą w Polsce, że potomek jest najlepsze w klasie. Kłócą się tez między sobą, bo ktoś na kogoś doniósł w fabryce, ktoś komuś podebrał robotę, ktoś komuś nadepnął na palec w kościele, ktoś komuś po pijaku przeleciał żonę.
Całą swoją wiedzę czerpią z portali informacyjnych dla emigrantów , gdzie największym powodzeniem cieszą się artykuły o rasistowskich poczynaniach Camerona, niedouczonych lekarzach i policji, która zamyka śledztwo tylko dlatego, że poszkodowany jest Polakiem. Z żalu i rozgoryczenia, albo z nadmiaru taniego wina, tworzą teorie spiskowe, których nawet Scotland Yard by nie rozwiązał.   Są też Polsatowi  wielodzietni biznesmeni, łowcy zasiłków i wszelakiej państwowej pomocy. Pobierają zasiłki i redukcje podatków na dzieci i żonę, którzy mieszkają w Polsce. Wyłudzają duże mieszkania od miasta, a później odnajmują pokoje innym rodakom. Śmieją się podatnikom w nos. Na szczęście już niedługo, system się zmienia i eldorado zasiłkowe się skończy. Są jeszcze polonijne hieny, najgorsi z najgorszych, takich jak widzę, to odwracam głowę w drugą stronę. Hieny to tacy , co wykorzystają nowo przybyłych, żerując na ich niewiedzy i strachu. Ściągają znajomych, przyjaciół, sąsiadów, załatwiają im pracę za drobną opłatę, pomagają wypisać kwestionariusz za jedno piwo, podnajmują pokój za niemały grosz i traktują ludzi ja "śmiecie", starając podbudować swoje ego i zaleczyć kompleks małego mózgu i jeszcze mniejszego penisa. Hieny są najgorsze, hieny wypaczają obraz Wielkiej Brytanii i wciągają, niczym bagno, w szeregi polsatowskiej Polonii.        


************


P.S To jest całkowicie moja subiektywna opinia poparta doświadczeniem i licznymi przypadkowymi znajomościami. Oczywiście podział jest bardzo ogólny i wielu Polaków nie mieści się w żadnej grupie, albo przynależy do wszystkich trzech po trochu :)