czwartek, 30 października 2014

Schabowy po meksykańsku i szpinakowe ziemniaczki - propozycja na zimowe wieczory

Sznupcia co dzisiaj na obiad?
Kurczak curry
A wczoraj co było?
Kurczak pieczony
A przedwczoraj
Kurczak? Chyba, nie pamiętam?
Ale ja pamiętam, kurczak

No i mi się Sznupek zbuntował i oznajmił, że jak jeszcze raz dostanie na obiad pierś z kurczaka, to zacznie znosić jajka i zapewnił mnie, że nie będą to jajka od szczęśliwej kury. Cóż robić, poważna sprawa z tymi jajkami, dzisiaj będą schabowe. A że bardzo się przejęłam pogróżkami o kurze, więc się bardzo przyłożyłam i wyszło mi normalnie meksykańskie eldorado. Zapraszam na kolejny zestaw obiadowy, może będzie dla Was inspiracją.

Schabowe po meksykańsku, szpinakowe ziemniaki i sałata z bazylią



wtorek, 28 października 2014

Wakacje w Toskanii - Monticchiello - życie to teatr - cz.7


Panie kierowco, Panie Kierowco, a co to za drzewo?
To jest sosna
Sosna? A nie wygląda, to chyba jakaś toskańska sosna
Nooo specjalny gatunek
Sznupcia to gdzie teraz jedziemy?
Zaraz Wam powiem, jestem przygotowana, mam wszystko wydrukowane
Zaraz, zaraz..... 
Mam mam....
Nie mam, zgubiłam
Ale pamiętam, jedziemy do Montikiucio, Moooo
Panie Kierowco gdzie teraz jedziemy?
Monticchiello
No właśnie tam jedziemy, tak mówiłam
Ale tu pęknie
I tu......
Jak pięknieeee 
Panie kierowco, a dlaczego słoneczniki takie smutne oklapnięte są
Bo przekwitły zanim dojrzały i nie ma co zbierać
Aaaaaa !!!
O! Prawdziwki , prawdziwki sprzedają!
Patrzcie!
Gdzie?
Tam!
A tam też ładnie!
A tam!!! Pięknieee!
A Panie Kierowco, nie ma Pan nas już dosyć? 
Nieee....bywali gorsi....

 I tak to dojechaliśmy do małej wioski Monticchiello, naprawdę małej, bo liczącej zaledwie 200 mieszkańców. Tak jak i Pienza, tak i Monticchiello jest żywym wspomnieniem epoki renesansu. Pierwsze co nas zauroczyło to widok rozpościerający się z tarasów widokowych, tuż przy samej bramie wjazdowej do wioski. Dobrze, że były tam ławki, bo ciężko ustać w obliczu takiego piękna. Uwierzcie mi, że zdjęcia nie oddają tego nawet w 10% procentach. Patrząc na te falujące wzgórza otulone słońcem, na te smukłe cyprysy dumnie zadzierające korony do nieba, bez problemu potrafiłam sobie wyobrazić Michała Anioła czy Leonardo da Vinci szukających tu swoich inspiracji. 

              




Do wioski wchodzimy przez bramę Św Agaty i zatapiamy się w miniaturowe uliczki, podziwiamy skromny kościół z niewielkim placem, zostawiamy w tyle wieże, która strzeże pilnie swoich mieszkańców. Czy wspominałam Wam, że mieszka tam 200 osób? A więc wyglądało na to, że 198 wyjechało na wakacje,byliśmy tam praktycznie sami, wszędzie panowała niesamowita cisza. Tylko my i dwie pary innych turystów i ta cisza. No dobra może z tą ciszą to przesadziłam, bo przecież buzie nam się nie zamykały,ale po za tym cisza.  


  





sobota, 25 października 2014

Wakacje w Toskanii - Pienza, miasto idealne - cz.6

W sobotę przyjechali do nas goście z Rzymu, bardzo zacni goście. Z Pumcią znamy się jakieś 10 lat, ale nigdy się osobiście nie widziałyśmy. Znamy się z forum turystycznego i nie jeden długi wieczór przegadałyśmy o podróżach i marzeniach, Pumcia jest też wierną czytelniczką bloga. Akurat tak się złożyło, że najłatwiej było nam spotkać się w Toskanii. Wiecie jakie to uczucie, że znacie kogoś całe wieki? No właśnie my mieliśmy takie odczucie, to znaczy Sznupek i Ja, bo za Pumcie i Waldiego nie mogę się wypowiadać. Ale skoro Pumcia nie wyrzuciła mnie ze swoich znajomych na FB i nadal czytamy swoje relacje na forum, to znaczy, że musiało być nieźle. Już wcześniej ustaliliśmy, że wynajmiemy sobie kierowcę, który nas trochę powozi po pięknej okolicy. Kierowca był o czasie, Pumcia trochę spóźniona, ale co tam , czas zacząć przygodę w Toskanii.
Tak na prawdę trudno nam się było skupić na widokach, bo skupialiśmy się na sobie. Buzie nam się nie zamykały i do dzisiaj wychodzę z podziwu dla kierowcy, że zniósł to nasze głośne bablanie w całkowicie niezrozumiałym dla niego języku, pewnie do dziś budzi się w środku nocy z krzykiem, a na swojej stronie internetowej zamieścił adnotację
 "SZNUPKÓW I ICH GOŚCI NIE OBSŁUGUJEMY"
Cóż, ukrywać nie będę, że prym tu wiodła Pumcia. Ludzie! Nie wyobrażacie sobie, ile słów może się pomieścić w tak małym ciele, nie wspominając, z jaką prędkością te ciało opuszczają, normalnie zawstydziłaby karabin maszynowy. Na szczęście pięknie gada i do tego ma jeszcze w głosie ten seksowny lekko zachrypnięty ton, co sprawia, że mogę jej słuchać godzinami. Waldiemu za to wszędzie się podobało - wszędzie było pięknie, albo nawet piękniej, a nawet przepięknie. Do tego pięknie opowiadał o pingwinach. Znacie pozycję na pingwina? Nie? Ooo, to koniecznie musicie zapytać Waldiego. No, ale koniec pogaduszek, dojeżdżamy do naszego pierwszego celu............

                                                    

czwartek, 23 października 2014

Toskania na talerzu - bakłażany, makaron pici i rukola




Czwartek to dzień targowy w Camuci. Od samego rana można kupić świeże warzywa i owoce, można zjeść bułkę z prosiaczkiem, można kupić buty w kwiatki. Są ściereczki i ręczniczki, kwiaty i kaczki. Dla mnie to był raj największy, móc powąchać jak pachnie brzoskwinia dojrzewająca na toskańskim słońcu, spróbować sera pecorino i suszonych pomidorów. Na targu było tak jak sobie wymarzyłam, miałam nawet koszyk wiklinowy na zakupy. Przecież na taki targ nie można iść z reklamówką. Chodziłam między skrzynkami z czerwonymi paprykami, wybierałam bakłażany, papryczki nieznane, rozpływałam się nad słodkimi kaczuszkami, wąchałam płatki róż. Osiągnęłam włoski ZEN! Trafiłam do raju!

















Włosi jak każdy kraj południowy przywiązują wielką wagę do posiłków. Ma być smacznie, ma być kolorowo, gwarnie i rodzinnie. W kuchni nie ma kompromisów, wszystko musi być najlepszej jakości. Kuchnia włoska jest genialna w swej prostocie, liczy się jakość, a nie ilość. Liczy się precyzja wykonania i sztuka przyprawiania. Nie byłabym sobą, gdybym nie zajrzała do włoskiej kuchni, nie podpytała, nie spróbowała, czegoś nie ugotowała.





Każda wizyta w restauracji, trattorii lub osterii była orgazmem kulinarnym. Pizza , deska z serami i wędlinami , proste bruschetty z pomidorami, sałatka z mozzarellą i toskańskich kruszonym chlebem bez soli , czy zupa ribollita  z fasolą, jarmużem i kiełbasą salsiccia , wszystko to wywoływało zachwyt w czystej postaci. Makaron pici - najlepszy jaki jadłam, fanta najlepsza jaką piłam i rukola, o rany! Rukola, świeża, pikantna, soczysta - dopełnienie każdej sałatki. Musicie kiedyś, jakoś, byle szybko, najlepiej już.....musicie wybrać się do Toskanii, żeby tego wszystkiego spróbować.

czwartek, 16 października 2014

Wakacje w Toskanii - Cortona, perła Etrusków - cz.5

Najpierw przeczytałam książkę, a później obejrzałam film, a może to było odwrotnie? Zresztą czy to teraz ważne? Ważne jest, że zrodziło się marzenie, marzenie które musiało się kiedyś spełnić. Wiedziałam, że kiedyś muszę zobaczyć to miasteczko, w którym zamieszkała autorka książki i bohaterka filmu "Pod słońcem Toskanii". Jeżeli jeszcze nie widzieliście filmu, lub nie czytaliście książki to koniecznie musicie to nadrobić. Koniecznie musicie poznać Frances Mayes i koniecznie musicie zakochać się w Cortonie.


Cortona została wzniesiona 3000 lat temu przez Etrusków, do dziś zachowały się oryginalne mury miasta, które zazdrośnie strzegą tego co w środku. Miasto rozkwitło w swej krasie w XII i XIII wieku. Miasto nieprzerwanie lśniło na mapie Toskanii, tracąc na blasku dopiero  po II Wojnie Światowej, jednak złote lata powróciły, za sprawą filmu i książki miasto przeżyło kolejny bum ekonomiczny. Cortona obudziła się, niczym śpiąca królewna, z długiego snu. Obudzić się musiała, bo jak tu spać przy tych wszystkich hałaśliwych turystach z całego świata, którzy chcieli zobaczyć miejsce w którym Frances Mayes wypisywała kartkę dla znajomego z autobusu, kupiła dom, który tak pięknie wyremontowali jej polscy budowlańcy. Jak grzyby po deszczu pojawiły się eleganckie restauracje, kolorowe sklepy z pamiątkami i galerie sztuki oraz bankomaty i ruchome schody dla leniwych.




                           


środa, 15 października 2014

Wakacje w Toskanii, czyli trup w szafie i krokodyl w ogrodzie - cz.4

Pociąg dowiózł nas do małej stacji w sercu toskańskich "Górków i pagórków". Dwa razy sprawdziłam napis na stacji - CAMUCIA CORTONA - zgadza się, to tu będzie nasz dom przez następne dziesięć dni. Stanęliśmy przed stacją, żeby zerknąć na mapkę w jakim kierunku mamy się udać. To tylko parę kroków, ale kto chce błądzić pchając walizkę na kółkach.









Sznupek, ale tu ładnie!!! Zobacz , zobacz jaki dom! O rany ! Ale widok! O patrz nasza brama! O kurdę, zamknięte!? I to była pierwsza lekcja włoskiego - jak jest sjesta to jest sjesta i wszystko jest pozamykane. Na szczęście zadzwoniliśmy do właścicieli i w ciągu 10 minut przyjechał przesympatyczny gospodarz, który na imię ma Massimo, a na nazwisko No Problem. Szybko wypełniliśmy kartę meldunkową i już trzymaliśmy w dłoniach klucze do naszego apartamentu. Po włościach oprowadził nas Massimo, którego znajomość angielskiego jest na poziomie mojego włoskiego, więc jak się domyślacie, dogadywaliśmy się bosko. Massimo szedł przed nami i palcem wskazywał kolejne atrakcje posesji:






  • basen - no problem
  • jacuzzi - no problem
  • grill - no problem
  • leżaczki i stoliczki - no problem
  • tu się otwierają wasze drzwi - no problem
  • kuchnia - no problem
  • lodówka, kuchenka, garnki, patelnie - no problem
I tak to doszliśmy do wielkiej szafy, Massimo złapał za uchwyt i nic, szafa nie chciała się otworzyć. Podrapał się po głowie, podumał, posapał, spojrzał na mnie i z przepraszającym uśmiechem wydukał

  • szafa - problem...
No jak problem? Massimo pokazuje na pusta dziurkę od klucza i rozkłada ręce. No tak, pomyślałam, jak nic trzymają trupa w szafie i teraz mi wmawiają, że klucz się zgubił. No, ale kto by się na wakacjach przejmował takim drobiazgiem?

  • Massimo! Szafa no problem
  • No problem?  
  • No problem!




Ależ się chłopina ucieszył, że nie będzie musiał wołać ślusarza i jeszcze uda mu się dokończyć sjestę. Chciałam wspomnieć Sznupkowi o tym trupie w szafie, ale oczywiście on już był zajęty. No kto zgadnie, czym był zajęty Sznupek? No.... no.....? Przecież wiem, że wiecie. Nie wstydzić się.

  • Sznupcia!!! Wszystkie programy są po włosku!
  • Oj nie wszystkie. Patrz MTV jest po angielsku
  • Gdzie ty mnie przywiozłaś? Internetu nie ma, TV nie ma. Ja tu umrę!
I tak sobie pomyślałam, że chyba jednak poproszę Massimo, żeby klucza poszukał, bo to pewnie tam się chowa tych wszystkich co umarli z braku TV i internetu. Na wszelki wypadek nie wspominałam Sznupkowi o tych ścielących się trupach w tej wielkiej drewnianej szafie. Miałam mu powiedzieć dnia następnego, ale rano zmieniłam zdanie....


  • Sznupcia, a Ty dobrze spałaś
  • Dobrze, a nawet bardzo dobrze
  • A to dobrze
  • Ale dlaczego pytasz?
  • A nic, bo ja miałem dziwne wrażenie jakby ktoś po kuchni chodził
  • Po kuchni chodził?
  • Nooo i drzwi otwierał
  • Od szafy drzwi??!!!
  • Nieee , wejściowe.  
I przysięgam, że żartów sobie nie robię, a Sznupek tym bardziej. Coś lub ktoś musiał w tej szafie mieszkać i lepiej, żeby Sznupek nie poznał moich teorii na temat trupów. Ale dość o przykrych rzeczach, wrócę jeszcze do pierwszego popołudnia. Rozpakowaliśmy się troszkę, pokręciliśmy się po ogrodzie i poszliśmy do sklepu. Jak wracaliśmy to było już ciemno. Otworzyliśmy bramę i ścieżką dreptaliśmy w kierunku budynków i nagle..........


  • JEZUS MARIA KROKODYL!!!!

poniedziałek, 13 października 2014

Wakacje w Toskanii, czyli cuda na Placu Cudów w Pizie - cz.3

Plac Cudów, czy tez Pola Cudów to bardzo adekwatna nazwa do tego co się dzieję po krzywą wieża w Pizie od samego rana. Ja rozumiem, że rocznie zabytek ten chce zobaczyć 10 milionów ludzi, ale czy koniecznie w ten sam dzień co my?



I pomyśleć, że gdyby nie błąd budowniczych, brak wiedzy, czy tez jakby to powiedział polski budowlaniec - "fuszerka" - to teraz, nikt nie zjeżdżałby się z całego świata , aby tą wieże, a raczej dzwonnicę kościelną podziwiać. Plotka głosi, że w dobie dzisiejszych możliwości i dalece posuniętej technice, można by tą wieżę naprostować, ale kto by zabijał kurę, która złota jajka znosi, nawet jeżeli jest to kura z krzywym kręgosłupem.    

  






Tysiące ludzi przemieszcza się podążając za przewodnikiem z chorągiewką, lub indywidualnie z przewodnikiem w dłoni. I pewnie to zwiedzanie szło by całkiem gładko i sprawnie, gdyby nie pewne moda, moda "fejsbukowa". Każdy, ale to dokładnie każdy, czy to Chińczyk, czy Japończyk, matka z dzieckiem, dziecko z matka, wesoły dziadek, panna w kapeluszu, wszyscy chcą mieć zdjęcie z wieżą w tle. Zdjęcia wyglądają zazwyczaj tak:

www.flickr.com

www.jerryberg.com